Joanna Sikora. Ashka Travel Pictures. Safari Kenya
Here we are! The trip of my life is about to start. Tuesday 23 of July 2008. Landing at 10 am at Mombasa airport then going with a bus to Watamu (little city south of Malindi). Some hours on a beautiful beach of Indian Ocean wathing carefully to not beeing attacted by a "beach boys" that are everywhere... Luckly just a first evening we found a perfect company for a safari. And so next day at 4 am we are ready to depart with our Toyota Landcruiser for a wonderfull fotografic wildlife safari. Ready to shoot...
Welcome to my virtual safari and have a nice trip!:)

I tak oto podróż mojego życia ma się właśnie rozpocząć... Po blisko 12 godzinach spędzonych w samolocie i dwóch międzylondowaniach w Rzymie i Mediolanie docieramy wreszcie do Mombasy, skąd udajemy się autobusem w kierunku Watamu, małej miejscowości na południe od Malindi. Już krótki czas na hotelowej plaży, pozwala nam nabrać przekonania, że plaża to ostatnia rzecz na jaką mamy ochote, aż roją się one od tzw beachboysów którzy chcą Ci sprzedać dosłownie wszystko od drewnianych figurek zwierząt, warkoczyków, wycieczek, safari a na sobie skończywszy;) Nie ma najmniejszej możliwości pospacerować, poopalać się, czy nawet popływać bez co najmniej 2 osobowej świty. Należy jednak podkreślić że chłopcy byli bardzo sympatyczni, niby natrętni ale w sposób który wykluczał wysłanie ich do diabła. Nie pomogło nawet, że wybraliśmy hotel znacznie oddalony ludzkich skupisk, widać że chłopaki przywykły do pokonywania pieszo tych kilkunastu kilometrów dziennie, która to wyprawa kończyła się czasami kilkoma euro zarobku (w najlepszym wypadku) lub "prezentem" w postaci klapek / starego t-shirtu (to też nieźle). Tutaj każdy towar jest cenny.
I tak oto poznajemy pierwszą twarz Kenijskiej Afryki. Hotel był bodaj najpiękniejszym jaki dotąd widzieliśmy, luksusowy.. ale wystarczyło tylko wychylić głowę za jego bramy aby zobaczyć prawdziwą twarz Kenii, twarz pod tutułem przerażająca bieda, brud i błagalne oczy dzieci które dla kawałka czegokolwiek są gotowe skoczyć w ogień. W sumie wydawało mi się, że jestem przygotowana na ten widok, w końcu nie raz widziało się takie obrazy w mediach, ale prawda jest taka, że na to nie można być przygotowanym. Zobaczenie tych sytuacji na żywo jest tak wstrząsające, że aż nie możliwe do opisania. Do dziś kilka sytuacji, kilka twarzy, pozostaje tak głęboko wyrytych w pamięci, że łzy cisną się do oczu na samą myśl o nich.

Myślę Afryka, widzę... ogromne, czarne oczy dzieci raz smutne, raz wesołe ale zawsze wypatrujące z nadzieją CZEGOKOLWIEK, małe łapki machające do nas gdziekolwiek się pojawiliśmy, uśmiechnięte buzie próbujące nawiązać kontakt wzrokowy, a jeżeli to tylko możliwe, zamienić chociażby dwa słowa. Serdeczność, ufność, radość z tego co się ma - tak zapamiętałam ludzi spotkanych na bezdrożach Kenii.

Safari.
Już pierwszego wieczoru, zupełnie przypadkowo nawiązujemy kontakt z grupą ludzi którzy szukają właśnie 2 osób do kompletu. Lepszego towarzystwa nie mogliśmy sobie wymarzyć, bo jak się potem okazało ekipa była super:) I tak to właśnie zupełnie spontanicznie i na wariackich papierach następnego dnia o 4 rano wyruszamy w podróż po bezkresach kenijskiej sawanny. Safari czas zacząć ale przed nami dłuuuuuuga droga nim znajdziemy się na terenie Parku Narodowego Tsavo East. Droga tym dłuższa, że okazuje się, że wszystko to co czytałam dotąd o drogach w Kenii to 100% prawda... Tragedia. W całym kraju są tylko 2 drogi asfaltowe (jedna łącząca Mombasę z Nairobi i druga, którą pokonaliśmy zaraz po przyjeździe, wiodąca z Mombasy do Malindi). Resztę dróg trudno nawet określać tym mianem, są to raczej ekstremalne off-roads prowadzące (przy odrobinie szcześcia) z miejsca do miejsca. Jest całkowicie ciemno droga się dłuży i tylko od czasu do czasu w egipskich (a raczej kenijsich) ciemnościach wyłaniają się zarysy maleńkich chatek położonych wzdłuż drogi, od czasu do czasu mija nas jakiś człowiek, byłby zupełnie niewidoczny gdyby nie para, łypiących bielą oczu. Jest godzina czwarta rano, kenijczycy wyruszaja w swoją codzienną, kilkunastokilometrową, pieszą podróż po kawałek przysłowiowego chleba. Zaczyna się rozwidniać, coraz częściej spotykamy kobiety z ogromnymi wiązkami chrustu na głowach, workami węgla lub baniakami w których taszczą najcenniejszy skarb - wodę. Dochodzi siódma, coraz częściej spotykamy całe gromady dzieci spieszące (zwykle boso) do szkoły, wszyscy ubrani w obowiązkowe kolorowe mundurki (inny dla każdej szkoły), Dzieciaki są prześliczne, biegną za samochodem, machają do nas i promiennie się uśmiechają. Zatrzymujemy się ale to nie był dobry pomysł - przecież wszystkich nie obdarujemy tymi paroma rzeczami które mamy w plecakach. Żal ściska za gardło. Jedziemy dalej, mijamy nędzne wioski, w których domy zdubowane są z krowiego łajna, spotykamy coraz więcej kobiet i dzieci, jest coraz bardziej kolorowo. Szok - ziemia tutaj ma cholernie czerwony kolor, im dalej tym bardziej rdzawo. Wściekle czerwona ziemia, kolorowe mundurki dzieci i ich czarna skóra - całość tworzy genialną mozaikę barw. Czarna Afryka okazuje się o wiele bardziej kolorowa niż sądziłam.
Czerwony kurz jest wszędzie, powietrze drga, krajobraz zmienia się z minuty na minutę. Zostawiamy za sobą wioski i wkraczamy na bezkresną sawannę, zwierząt jeszcze nie widać ale już czujemy się w innym świecie, jak okiem sięgnąć rozciąga się równina, a prosta jak drut droga pnie się kilometrami pod horyzont. Pierwszy zwierzaki jakie spotykamy jeszcze przed wjazdem do parku, to maleńkie antylopki Dik-Dik i żyrafki, które nieśmiało wyglądaja zza ogromnych kopców termitów. Docieramy wreszcie do Sala Gate czyli bramy wjazdowej do Parku Tsavo, krótki postój na siku, bo potem to już przysłowiowa kaplica. Prowadzący "przygateowy" sklepik z pamiątkami zabiera nas na tyły obejścia, gdzie brykają swobodnie oswojone małpki. Jest sympatycznie, potem obserwujemy głębokie ślady hipopotamów, które zeszłej nocy podeszly o krok od gate'a ale punkt kulminacyjny stanowi obserwacja krokodyliktóre zamieszkują rzekę Tsavo o krok od gate'a... Jeden z nich wyraźnie głodny podpłynął jakiś metr do brzegu i czaił na Corrado ale czego się nie robi dla fajnego zdjęcia:) Tak że czyprędzej zabieramy się stamtąd, karmimy jeszcze małpki, a raczej to one karmią się same, wyrywając z rąk co tylko było do wyrwania. Ruszamy wreszcie wewnątrz Parku i spotykamy po drodze cały wachlarz zwierzaków, zeberki, głuśce, strusie, różne gatunki antylop, żyrafy, bawoły i całe stada słoni. W pewnym momencie zbaczamy z drogi i udajemy się off roadem (nasz kierowca ma zezwolenie na jezdę poza trasą) nad brzeg rzeki Tsavo gdzie mamy okazje poobserwować popołudniową siestę hipopotamów. Zwierzaki dużo bardziej sympatyczne niż sądziłam, robią słuszne wrażenie baaaaardzo leniwych i powolnych poczciwców;). Wracamy na trasę, punktem kulminacyjnym czyli tzw gwoździem programu, okazuje się atak stada słoni, który zakończył się mnóstwem śmiechu, chociaż prawdę powiedziawszy w pewnym momencie śmiesznie nie było. Przed wyjazdem, z wypiekami na twarzy czytałam opowieść o takiej właśnie sytuacji ale przeżyć to na własnej skórze, to było dopiero coś;) Na szczęście skóra nie ucierpiała... Tak to było: wąska droga w dół i dalej pod górkę, 3 samochody w kolejce, pierwszy to jeep z połową naszej ekipy, w srodku 6 osob + kierowca i pilot, potem zajeżdżony busik z dziwięcoma osobami na pokładzie, a na końcu nasz jeep, w nim my i jeszcze dwie osoby + kierowca i pilot. Słonie, (około 11 sztuk) spacerują sobie przy drodze ale w dosyć bezpiecznej odległości, więc zabieramy sie do przejazdu, nagle przewodnik stada ni stąd ni zowąd zaczyna pomykać w naszym kierunku... Jeepy cofają, środkowy busik bierze się za zawracanie, kiepsko mu to idzie a słonie są coraz bliżej, na szczęście "główno dowodzącemu" opadają emocje i trochę odpuszcza, a my wykorzystujemy ten czas na oddalenie się na bezpieczną odległość. U nas nerwowy śmiech, kierowca busika chyba lekko posrany. OK, wybieramy inną drogę i pędzimy przed siebie mijając po drodze całe stada dziko żyjących, szczęśliwych zwierząt. Faktycznie ZOO wydaje się teraz tak cholernie smutnym miejscem...
Późnym popołudniem docieramy do Epiya Chepeyu Camp który jest naszym docelowym obozowiskiem. Lunch (dodam, że przepyszny) zjedzony nad brzegiem rzeki Tsavo i po krótkim odpoczynku ruszamy na popołudniowy game drive. Pilot odbiera kolejny komunikat przez radio, od tej pory pędzimy jak opętani. Tym razem gwoździem programu okazuje się iście dantejska scena pod tytułem lwice pożerające bawołu. Smród jak sto diabłów, tabuny much, i cztery lwice które na zmianę wpalają swoje danie dnia. Znajdujemy się w odległości około 5 metrów, z tej perspektywy (od frontu) bawół wygląda na średnio "nadgryzionego" ale kiedy przejeżdżamy obok, szybko okazuje się że że jest dosłownie cały wyżarty wewnątrz, ciało źre obrzydliwie czarną dziurą, skóra opina żebra, a jedna z lwic wchodzi właśnie do środka... Dość, apetyt na mięso mija na następnych kilka dni. Scena nieprawdopodobnie wstrząsająca, i pomyśleć, że niektórzy spędzają całe tygodnie na sawannie w poszukiwaniu takich obrazów a nam się ot tak trafiło pierwszego dnia:) Ale to jeszcze nie koniec mocnych wrażeń... Zostawiamy lwy i ich względnie smakowitą ucztę i ruszamy dalej.
Kiedy słońce chyli się już ku zachodowi (tutaj zawsze o podobnej porze, a zmrok następuje bardzo szybko) coraz częściej mijamy ekipy które zjeżdżają, więc i my zabieramy się do powrotu w stronę obozowiska i ciach, jeden z samochodów (ten z 8 osobami na pokładzie) zaczya szwankować, niebieski dym, te sprawy. Samochód gaśnie średnio co 10 minut, w końcu za którymś razem pada całkowicie i nie pozostaje nic innego jak wysiąść i naprawić... Przypomnijmy jednak, że znajdujemy się na środku sawanny, otoczeni przez masy dzikich zwierząt, które właśnie szykują się do nocnych łowów, a wokół nas pełno kup co świadczy, że miejsce to bynajmniej nie jest poza szlakiem, do tego od czasu do czasu z krzaków słychać ciche pomruki... Nic to jednak, co robić, odpalamy halogeny, kierowca pod samochód, drugi pod maskę a my świecimy po krzakach żeby odstraszyć ewentualnych zainetersowanych bliższym poznaniem. Robi się całkiem ciemno, samochód nie może zaskoczyć, przebywanie o tej porze na terenie parku jest prawnie zabronione ale co robic? W końcu, po około 30 minutach udaje się odpalić i zaczynamy mknąć jak szleni w stronę obozu w nieprawdopodobnych ciemnościach. Jak tylko samochód zwalnia do uszu wdzierają się setki dźwięków, powietrze drga, zarośla poruszają się, od czasu do czasu w świetle reflektorów błysną czyjeś ślepia ale w tych okolicznościach lepiej nie wiedzieć czyje... Kierowca pędzi jak szalony, mamy przed sobą jakieś 17 km, przy tym stanie dróg i w całkowitych ciemnościach to na prawdę sporo... W końcu udaje nam się dotrzeć do obozu, oszołomieni, brudni i głodni ale jakże szczęśliwi - tego nie da się opisać - to trzeba przeżyć...
Prysznic i kolacja nad brzegiem Tsavo (doskonała, dokładkom nie było końca;). I jeszcze kilkadziesiąt minut nad rzeką, próba uchwycenia, zrozumienia i zapamiętania piękna tej chwili. Lekko oświetlona rzeka pozwala na obserwowanie zwierząt które podchodzą do wodopoju, a cichy szmer wody i wiatru nastraja do rozmów. Siedzimy w drewnianych fotelach na piaszczystym brzegu rzeki i półgłosem rozmawiamy z Bernardem, naszym przewodnikiem. Opowiada o swojej pracy, o wypadkach typu francuska turystka postanawia zrobić siku w środku nocy, wychodzi z namiotu a przechodzący obok słoń robi z niej mokrą plamę. OK, tego typu pomysły zostały nam ostatecznie wybiete z głowy;) Z resztą po co wychodzić skoro namioty wyposażone są we wszystko co niezbędne. Niestety koniec tego dobrego, za pół godziny gasną wszystkie światła a jutro czeka nas bardzo wczesna pobódka, wracamy więc do namiotu i oglądamy każdy kąt w poszukiwaniu komarów/insektów. Jest czysto jak w 5* hotelu. Zasypiamy wsłuchując się w odgłosy sawanny, nocne życie toczy się tuż obok nas, obóz nie jest ogrodzony a zwierzaki spacerują pomiędzy namiotami, są w końcu u siebie i to my jesteśmy tutaj gośćmi. Godzina 22.00 zapada ciemność, tylko my i sawanna. Trwaj chwilo, jesteś piękna...

Poranny game drive, wschód słońca na sawannie, żyrafy, zebry, bawoły i ... słoń o pięciu nogach (tak nam został przedstawiony i tak właśnie wyglądał;) Zaglądamy do naszego znajomego świętej pamięci bawołu, ma się nieco gorzej, jak tak dalej pójdzie to wspólnymi siłami skończą go jeszcze dzisiaj. Szczęścia próbuje też szakal, starając się wyrwać dla siebie kawałek wielkości jego samego ale szybko rezygnuje, do czego przekonje go galopująca w jego kierunku lwica. OK, żegnamy się z tymi "miłymi" kotkami i ich pachnącym śniadaniem i ruszamy w kierunku Voi Gate. Opuszczamy Tsavo East około południa i mkniemy w kierunku Parku Narodowego Amboseli. Mkniemy to zdecydowanie za dużo powiedziane, droga jest fatalna, duuuużo gorsza niż ta z Malindi do bramy Tsavo... a myślał człowiek, że już gorzej być nie może:) W pewnym momencie stwierdzam jednak, że to nawet zabawne i od tego momentu zaczynam mieć z tej podróży frajdę. Takiego ekstremum jeszcze dotąd nie przeżyłam ale chętnie powtórzę, wystarczy dobrze zaprzeć się nogami i rękami, chwycić czego się da i chłonąć... A jest co, bo to co widzimy po drodze, to obraz prawdziwej Kenii - bieda aż piszczy, bród, smród i ubóstwo a ludzie uśmiechnięci i najwyraźniej na swój sposób szczęśliwi, cieszą się że w ogóle mają co jeść i gdzie mieszkać, mimo że to co jedzą i gdzie mieszkają może napawać grozą. Mijamy masy ludzi, dzieciaki biegną za nami, kzyczą i machają - chyba rzadko ktoś tędy przejeżdża.. Faktycznie, wracaliśmy już inną drogą, w znacznie lepszym stanie, ale zapraną "busikami", w porównaniu z tą - nudną. Ta, którą jedziemy teraz to wyzwanie tylko dla odważnych, rzadko mijamy inne samochody. Duża część drogi to całkowite pustkowie, wije się ona pomiędzy zaroślami, od czasu do czasu drogę przebiegnie żyrafka lub inna zeberka. W ogóle żyrafy to najpiękniejsze zwierzęta jakie tam spotkaliśmy, dostojne ale zabawne, piękne ale nieśmiałe, wstydliwe ale ciekawskie, rozbrajają tymi swoimi ogromnymi, przyjaznymi oczami i długimi rzęsikami którymi machają zalotnie i kobieco... no i te smukłe szyje...
Koniec naszego mega off-road, jaka szkoda, "czy możemy wrócić tą samą drogą?";) Zbliżamy się do celu naszej podróży, jednak nim wjedziemy do Amboseli zachaczamy o Kibo Safari Camp, nasze następne obozowisko. Nawet nie będę się rozpisywać jakie było genialne, sami zobaczcie... Obiad, chwila relaksu i ruszamy na podbój Amboseli. O krok od naszego obozu znajduje się Kimana Gate i to tutaj właśnie rozpoczyna się nasza kolejna przygoda. Amboseli to zupełnie inny krajobraz, całkowity płaskowyż, inna roślinność, całe połacie otwartej przestrzeni, świetna widoczność, znacznie więcej zwierząt, masy ptaków, do tego od razu na dzień dobry spotykamy kilka nowych gatunków których nie widzieliśmy w Tsavo, a wszystko to dosłownie u stóp Kilimandżaro. Tutaj obserwowanie zwierząt jest znacznie prostsze a i plenery są znacznie bardziej malownicze, z resztą oceńcie sami. Co krok to zwierzak, po prostu nie wiadomo gdzie najpierw patrzeć. Najbardziej z całego Amboseli zapadła mi w pamięć ta piękna mała żyrafka, i ciężarna zebra która przyglądała nam się z taką samą ciekawością z jaką ludzie przyglądają się zwierzętom w ZOO... Jakie to dziwnie być po drugiej stronie;)... Kawałek dalej mamy okazję poobserwować fajną scenę pod tytułem hiena pomyka z resztką zebry a za hieną leci całe stado sępów, dosłownie jak w filmie przyrodniczym, tylko że na żywo daje znacznie więcej emocji, sprawia że cierpnie skóra. Kiedy jesteś w środku tego wszystkiego, czujesz się jedynie maleńką częścią jakiejś większej całości. Jakże mało istotną częścią...
Park Amboseli nie jest duży, objeżdżamy jego większą część w jedno popołudnie, jednak widzimy tak wiele ziwrząt, że wydaje nam się że jesteśmy tu już od kilku dni. W pamięć zapadł nam też brodzący w błotku hipopotam, tak przyzwyczajony do widoku człowieka, że nic sobie nie robiąc z naszej obecności wykonywał wieczorną toaletę dosłownie dwa metry od nas, do tego przyglądał nam się z wyraźnym zaciekawieniem i miał tak "ludzki" wyraz pyska, że zdawało się że zaraz do nas zagada:) Fajnie było poobserwować zabawne scenki rodzinne brodzących w błocie słoni i bawołów. A na koniec dnia, tuż przed zachodem słońca wpadamy na samego Króla, jego charakterystyczne pomruki słychać było na prawdę z bardzo daleka. Mnie się jednak nie podobał, jakiś taki był wyliniały;)
Wracamy do obozu, prysznic, kolacja, występ masajskich biznesmenów i inne takie tam siedzenia przy ognisku. Tym razem dyskusja jest bardziej ożywiona, nie jesteśmy na terenie parku narodowego ale dokładnie na jego obrzeżach. Grupa jest fantastyczna, nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy ale czujemy się w swoim towarzystwie jak starzy znajomi. Są wśród nas nauczyciele, mechanik, właściciel biura podróży, księgowa, pilot i informatycy. Wszyscy chcą tutaj wrócić. Ja też. Najlepiej w ogóle stąd nie wyjeżdżać:) W trakcie rozmów na różne tematy pojawia się pomysł kupienia (jak na razie za małe pieniążki) sporego kawałka ziemi w RPA i stworzenia na jego terenie parku krajobrazowego. Tak zrobił jeden z nas. Czyli już wiemy gdzie chcemy pojechać następnym razem;)
Wracamy do namiotu. Nasz jest ostatni, sporo oddalony od innych, przytulony do ogrodzenia parku, dociera do nas że w ciemnościach obok, może właśnie przechadzać się którekolwiek z afrykańskich zwierząt. Wokół cykają świerszcze a my siedzimy przed namiotem i chłoniemy tę magiczną atmosferę. Wróć chwilo, już teraz za tobą tęsknię!

Następnego dnia rano jeszcze jeden game drive po Amboseli. Co sobie myślą takie zwierzaki kiedy nas widzą? Jeszcze jeden gatunek zwierząt? Pudełko pełne żarełka, ale metalowe więc nie warto się trudzić? Co to za oszołomy które patrzą się na nas jakby nigdy zwierząt nie widzieli? No właśnie, takich zwierząt jeszcze nie widzieliśmy, ZOO to tylko marna, podkreślam marna, i jakże smutna namiastka.
Opuszczamy Amboseli przez Erimito Gate i pędzimy prostą jak drut drogą w kierunku wybrzeża. Droga niby prosta i w miarę równa ale i tak podróż zajmuje nam prawie cały dzien. Po drodze mijamy zapierające dech w piersiach krajobrazy, lasy kokosowe, malownicze wioski masajskie i tysiące ludzi idących gdzieś przed siebie w sobie tylko znanym celu. Ta podróż to znakomity przekrój tej części kraju. Mijamy duże i średnie miasta (np Voi) i maleńkie wioski składające się z kilku "gównianych" domków. Około południa lądujemy w restauracji na szczycie wzgórza nieopodal Voi, żarcie beznadziejne ale za to widoki...!!! Tsavo jak na dłoni. OK, ruszamy dalej ale to jeszcze nie koniec, czekaja nas jeszcze dwie mega atrakcje, pierwsza to wizyta w wiosce masajskiej a druga... druga to coś co mam nadzieję nie spotka mnie nigdy więcej, a ma dużo wspólnego ze wspomnianymi już kenijskimi drogami.

Wioska masajska
OK, na to czekałam odkąd zobaczyłam film "Biała Masajka" i usłyszałam opowieści Corrado o masaju którego spotkał w Tanzanii (gość ów, ubrany w typowy strój plemienny, wyposażony w wypasionego laptopa i równie wypasiony telefon komórkowy z dostępem do internetu próbował złapać zasięg na środku sawanny...) Jak to na prawdę jest z tymi masajami? Kultura czy biznes, koczownicy czy cwani biznesmeni? Moje pierwsze z nimi zetknięcie skłoniło mnie raczej do wniosku, że zdecydowanie to drugie (przypuścili na nas niezły atak w pobliżu Amboseli, był to atak typu: "10 Euro od łebka albo sp^%#@lać"). No ale ok, może kiepsko trafiliśmy. Oczywiście nikt nie kwestionuje, że oczekują wynagrodzenia za poświęcony czas, oprowadzenie, fotografowanie etc ale żeby w ten sposób ŻĄDAĆ, wręcz wydzierać pieniądze podczas gdy wówczas nie byliśmy nawet zainteresowani wizytą w ich wiosce? A do tego w Kenii 10 Euro to na prawdę masa kasy (wynajem mieszkania w okolocach Malindi to około 3 Euro za miesiąc). Ta pierwsza wioska tak bardzo zniechęciła niektórych z nas, że nie chcieli w ogóle zaglądać do następnej ale na szczęście pozostała część grupy uparła się żeby to zrobić, i dobrze, bo tutaj było calkiem inaczej. Przywitano nas bardzo serdecznie, wrzuciliśmy do wspólnego worka wszystko to co kto miał życzenie dać, począwszy od pieniędzy a na zeszytach i produktach spożywczych skończywszy. Przyszedł wódz wioski, zaglądnął do worka, pomyślał, pomyślał i jeszcze raz pomyślał i w końcu machnął reką - w geście "wchodźcie". Kiepski angielski wcale nie był barierą, przyjęli nas bardzo serdecznie, wszyscy patrzyli z zaciekawieniem (hi hi zwłaszcza na mnie, chyba takiej białej to tam już dawno nie było:) Był taniec plemienny polegający głównie na podskokach i kiwaniu się w rytmie melodii (na prawdę imponujący), śpiewająco - zawodzące kobiety, oprowdzanie po chatkach (spodziewana bida z nędzą), rozpalanie ognia, opowieści, wspólne fotografie etc - bardzo sympatycznie i potwornie biednie. Tu o biznesie nie mogło być mowy, ci ludzie potrzebowali jedzenia, zeszytów, ubrań - wszystkiego. To był szok, jakby wizyta w zupełnie innym świecie.

Zapowiadało się, że to już koniec atrakcji ale najgorsze było dopiero przed nami... Jazda po zmroku to najgorsze co mnie w Kenii spotkało. Godzina 18.30, zapada zmrok, przed nami jeszcze około 4 godziny jazdy, a tu mówiąc krótko: ciemno jak u przysłowiowego murzyna. Mało tego, wyobraźcie sobie po prawej i po lewej gęstą ścianę lasu, wąziutką drogę, zazwyczaj bez poboczy, i tysiące idących wzdłuż niej ludzi, w tym dzieci, kobiet w ciąży lub z dzieckiem na ręku, dzieciaki przeganiające kozy, rowerzyści obładowani chrustem, baniakami i w ogóle czym się da, dzieci wracające całymi gromadami ze szkoły... a my pędzimy w sznurze aut i co raz widzimy jakiś wypadek, a to samochód w rowie, a to na drzewie, a to roztrzaskany rower... Koszmar. Wracam wyczerpana psychicznie - ten powrót był tak na prawdę znacznie bardziej niebezpieczny niż całe to przebywanie wśród dzikich zwierząt. Wniosek? Chyba nasuwa się sam...

Watamu
Reszta podróży mija nam na podziwianiu plaż oraz flory i fauny Oceanu Indyjskiego. Nie jesteśmy zwolennikami leżenia na plaży więc pozostałe dwa dni spędzamy na błękitnym safari, nurkowaniu powierzchniowym i oglądaniu okolic Malindi. Tak więc lądujemy między innymi w Namorzynowym Parku Morskim Malindi, gdzie podglądamy wolno żyjące Ibisy i inne gatunki ptaków, zajadamy się świeżutkimi owocami morza przygotowanymi "live" na jednej z maleńkich plaż wewnątrz Parku, podglądamy rafę koralową, błękitną lagunę i Wyspę Miłości - Kenia ma na prawdę wiele do zaoferowania...
W przeddzień wyjazdu, jeszcze krótki wypad do Malindi, wizyta w fabryce żyrafek i innych dzikusów, na targowiskach i w "dzielnicy restauracyjnej";) miasta. Ale to już zupełnie inne klimaty, po tym co widzieliśmy podczas safari, już nic nie wydaje się tak zachwycające i warte uwagi jak przyroda i jej cuda.

Kenia żegna nas bezczelnymi celnikami, kolejkami i łapówkarstwem - to tak dla równowagi, bo każdy medal ma dwie strony:)

:: Zobacz mapkę trasy ::


Tsavo East National Park

safari_kenya_1988.JPG
Wczesnym raniem w drodze z Watamu do Sala Gate (bramy wjazdowej do Parku Tsavo)
safari_kenya_1992.JPG
Nieśmałe żyrafy to pierwsi mieszkańcy sawanny których spotykamy
safari_kenya_2001.JPG
Stadko zebr na rozległych równinach Tsavo, największego parku narodowego Kenii
safari_kenya_2010.JPG
Kob Śniady, jak twierdzą niektórzy antylopa wodna;)
safari_kenya_2012.JPG
Hipopotamy w rzece Tsavo
safari_kenya_2018.JPG
Poza szlakiem - krajobraz off-road
safari kenia
Polowanie inaczej
safari_kenya_2030.JPG
Safari Kenya - hipopotamy na brzegu Tsavo
safari tsavo river
Zakole rzeki Tsavo
safari_kenya_2034.JPG
Wielki odwrót - ucieczka przed atakiem słoni
safari_kenya_2041.JPG
Ktoś tu się chyba wk&%$ił
safari_kenya_2060.JPG
Nocleg w Epiya Chepeyu Camp
safari_kenya_2061.JPG
Epiya Chepeyu Camp, namiot na zewnątrz
safari_kenya_2063.JPG
Lunch nad brzegiem Tsavo w Epiya Chepeyu Camp
safari_kenya_2064.JPG
Tsavo, wodopój dla zwierzaków
safari_kenia_2198.JPG
Poranek drugiego dnia
safari_kenia_2201.JPG
Elephant Tsavo
safari_kenia_2206.JPG
Elefante Tsavo
safari_kenia_2207.JPG
Red Elephant
safari_kenia_2208.JPG
Czerwony słoń
safari_kenia_2209.JPG
Drogę przeszedł - pecha nie przyniósł
safari_kenia_2210.JPG
Najpotężniejszy mieszkaniec sawanny
safari_kenia_2246.JPG
Przemierzając Tsavo East
safari_kenia_2223.JPG
Antylopie piękności
safari_kenia_2236.JPG
Droga przez Park Narodowy Tsavo
safari_kenia_2245.JPG
Pierwszy szok to kolor ziemi
safari_kenia_2248.JPG
W strone Voi Gate
safari_kenia_2247.JPG
Czerwony kurz wdziera się wszędzie
safari_kenia_2263.JPG
Il piatto del giorno
safari_kenia_2249.JPG
Safari Tsavo East National Park
safari_kenia_2266.JPG
Lwica Kenya
safari_kenia_2262.JPG
Safari Kenya - lioness eating buffalo
safari_kenya_2089.JPG
Leonessa Kenya
safari_kenia_2290.JPG
Uczta - każdy chce uszczknąć coś dla siebie
safari_kenia_2291.JPG
Spory kawałek się urwał ale spróbuję...
safari_kenia_2297.JPG
... a może jednak nie?;)
safari_kenya_2097.JPG
Poobiedni relax
safari_kenya_2105.JPG
Safari Kenya Super Tours
safari_kenya_2100.JPG
Lion eating buffalo
safari_kenya_2109.JPG
Lwy w Parku Narodowym Tsavo
safari_kenya_2111.JPG
Photografic Safari
safari_kenya_2108.JPG
Safari fotograficzne
safari_kenya_2118.JPG
Safari w Kenii
safari_kenya_2125.JPG
Safari Kenya
safari_kenya_2122.JPG
Photografic safari
safari_kenya_2123.JPG
Kenijskie safari
safari_kenya_2133.JPG
Safari in Kenya
safari_kenya_2126.JPG
Safari w Parku Narodowym Tsavo
wildlife_safari_2309.JPG
Safari w Kenii
safari_kenya_2147.JPG
Safari Kenya
safari_kenya_2193.JPG
Poranne safari o wschodzie słońca
wildlife_safari_2359.JPG
Le zebre
organizator safari kenia, kenya super tours
Bernard Tours
wildlife_safari_2344.JPG
Bawoli pochód
wildlife_safari_2370.JPG
Il babuino / The Baboon
wildlife_safari_2372.JPG
Szympansy Tsavo
wildlife_safari_2374.JPG
Wjazd do Tsavo West przez Makatu Gate
wildlife_safari_2378.JPG
Tsavo West Makatu Gate
wildlife_safari_2383.JPG
W drodze do Parku Amboseli / Going to Amboseli
wildlife_safari_2391.JPG
Żyrafy żyjące poza granicami parków
wildlife_safari_2392.JPG
Giraffe familly
wildlife_safari_2393.JPG
Żyrafy Kenya
wildlife_safari_2394.JPG
Żyrafia rodzina o krok od Amboseli
wildlife_safari_2406.JPG
Żyrafka
wildlife_safari_2396.JPG
Famiglia di giraffe
wildlife_safari_2397.JPG
Giraffine
wildlife_safari_2426.JPG
Żyrafia rodzina
wildlife_safari_2431.JPG
Żyrafy Safari Kenya
wildlife_safari_2407.JPG
Żyrafa na drodze do Parku Amboseli

Amboseli National Park

Piccola giraffina, mala zyrafka
Pierwsze zwierzątko jakie spotykamy to mała żyafka
wildlife_safari_2503.JPG
Zebry i gnu w Amboseli
wildlife_safari_2505.JPG
Amboseli zebras
wildlife_safari_2577.JPG
Rodzina słoni w Parku Amboseli
wildlife_safari_2524.JPG
Serwal
wildlife_safari_2549.JPG
Zeberka
wildlife_safari_2557.JPG
Zebra Amboseli
wildlife_safari_2570.JPG
Pawiany / Baboons
wildlife_safari_2565.JPG
Babuino
wildlife_safari_2589.JPG
Hipopotam brodzący w bagnach Amboseli
wildlife_safari_2595.JPG
Bawoły Amboseli
wildlife_safari_2579.JPG
Elefanti Amboseli
wildlife_safari_2600.JPG
Little elephants Amboseli National Park
Avvoltoio, sęp
Vulture, Amboseli National Park
wildlife_safari_2603.JPG
Małe słoniki brodzące w bagnach Amboseli
wildlife_safari_2620.JPG
Nocleg w Kibo Safari Camp
wildlife_safari_2632.JPG
Rodzina słoni
wildlife_safari_2633.JPG
Elephant familly - Kenia safari Amboseli
wildlife_safari_2644.JPG
Hiena uciekająca z kopytem zebry w pysku
wildlife_safari_2641.JPG
Hiena running away with a piece of zebra
sęp, volture, gyps, grifone
Sęp Amboseli
kenya_super_tours_2711.JPG
Jaszczurki Kenia
kenya_super_tours_2647.JPG
Avvoltoio Kenya
kenya_super_tours_2648.JPG
Scenka: zebra, hiena i sęp
Erimito Gate
Erimito Gate - Pożegnanie z Afryką
kenya_super_tours_2658.JPG
Crowned Crane. Koronnik Szary
kenya_super_tours_2678.JPG
Erimito Gate and Voi road
kenya_super_tours_2665.JPG
Kenya Super Tours - Erimito Gate
kenya_super_tours_2679.JPG
Voi road
kenya_super_tours_2684.JPG
Maasai houses near Erimito Gate

Maasai Village

maasai_village_743.JPG
Wizyta w wiosce masajskiej
maasai_village_746.JPG
Visit at maasai village
maasai_village_751.JPG
Visita al villaggio masai
maasai_village_753.JPG
Taniec masajskich wojowników
maasai_village_758.JPG
Maasai music and dance
maasai_village_766.JPG
Donne Masai al villaggio
donna maasai, kobieta masajska
Masajki
maasai_village_889.JPG
Taniec masajskich wojowników
maasai_village_873.JPG
Maasai women
maasai_village_965.JPG
Wewnątrz wioski masajskiej
maasai_village_897.JPG
Maasai Jumping Dance
maasai schoes, masajskie buty
Buty masajów
maasai_village_975.JPG
Masajscy wojownicy
maasai_village_984.JPG
Chaty masajskie
masajka, donna masai
Maasai woman
maasai_village_992.JPG
Kobiety w wiosce masajskiej
domek masajów, masajska chata, malowana chata masajska
Maasai painted house
masajowie_003.JPG
Największy skarb masajów,
masajowie_008.JPG
Inside maasai village
Wioska Masajska
Detro villaggio masai
dzieci masajów, asajskie dzieci
Dzieci masajów
masajowie_012.JPG
Maasai child
maasai_village_977.JPG
Maasai warriors
masajowie_031.JPG
Rozniecanie ognia
dzieci masajskie, dzieci masajów, bambini masai, maasa baby
Maasai children
villagio masai,wioska masajska
Wnętrze wioski masajskiej
masajowie_050.JPG
Piękni masajscy wojownicy

Indian Ocean

indian_ocean_066.JPG
Malindi little beach
indian_ocean_074.JPG
Jacaranda Beach Resort Hotel
indian_ocean_163.JPG
Jacaranda Beach Resort Hotel
indian_ocean_184.JPG
Indian Ocean
indian_ocean_194.JPG
Ocean Indyjski
indian_ocean_199.JPG
Oceano Indiano
indian_ocean_213.JPG
Indian Ocean
indian_ocean_215.JPG
Ocean Indyjski
indian_ocean_214.JPG
Oceano Indiano

Everyday life

malindi_246.JPG
Malindi wood factory / Fabryka żyrafek
malindi_252.JPG
Centro di Malindi / Centrum Malindi
malindi_256.JPG
Mercato di Malindi / Bazar w centrum Malindi
malindi_258.JPG
Malindi market / Targowisko Kenia
malindi_272.JPG
Malindi fish market
malindi_274.JPG
Malindi services
malindi_278.JPG
Malindi Restaurant / Typowe restauracje Malindi
malindi_279.JPG
Ristorante a Malindi
malindi_282.JPG
Tartak w Malindi

Last update: 19.11.2008
© 2008-2013 Joanna Sikora. All Rights Reserved.
:: Copyright information ::