sardynia, sardegna, sardinia

india, rajasthan, radzastan, map Witam i zapraszam w wirtualną podróż po Sardynii. Początkowo plan był taki, żeby objechać wyspę dookoła zatrzymując się na 2-3 godzinki na co ładniejszych plażach, jednak z czasem przekonaliśmy się, że będzie to niewykonalne. Musieliśmy skrócić trasę, gdyż okazało się, że Sardynia jest o wiele bardziej interesująca niż początkowo sądziliśmy, mówiąc krótko, okazała się ogromnym pozytywnym zaskoczeniem!!!
Mam nadzieję, że Ci z Was, którzy właśnie planują wyprawę (motocyklową lub nie) znajdą tutaj garść przydatnych informacji, linków i recenzji, a może nawet inspirację do tego, żeby jakieś miejsce odwiedzić, mimo, że początkowo nie braliście go pod uwagę. Zapraszam i życzę udanej podróży!:)

Ogólne informacje dotyczące wyprawy :
Czas trwania: 31 sierpień - 8 wrzesień 2013
Długoœć trasy: 1471 km
Support: KTM, Trax, REV'IT, Navigon, przewodnik Italia in Moto (Touring Editore), marcopolo.tv, booking.com, Moby, Ogliastra, blogi: www.poloniasardynia.blox.pl, www.viagiulia.pl, www.terra-sarda.blogspot.it

Motocykl: KTM 990 Adventure Dakar Edition

Trasa: Rzym > Civitavecchia > Olbia > Golfo Aranci > Costa Smeralda (Spiaggia del Principe) > Palau > Park Narodowy Archipelagu Maddalena > Miasto La Maddalena > Wyspa Caprera > Santa Teresa Gallura > Przyladek Capo Testa > Costa Paradiso > Isola Rossa > Castelsardo > Sassari > Stintino > Park Narodowy Asinara > Capo Caccia i Grotta di Nettuno > Alghero > Bosa > S'Archittu > Saline Càbras > San Giovanni Sinis > S'Archittu > Nurag Su Nuraxi (Barùmini) > Arbatax > Park Narodowy Gennargentu e del Golfo di Orsei (Cala Goloritze, Cala Mariolu, Cala Luna, Cala Biriola, Porto Pedrosu, Cala Sisine) > Arbatax > Nuoro > Budoni > Olbia > Civitavecchia > Rzym

I to nie tak jak sądziłam, że tylko woda i piasek, bo oprócz najpiękniejszych, turkusowo-szmaragdowych plaż w Europie, KRYSTALICZNIE czystej wody i wyjątkowo malowniczej linii brzegowej, Sardynia podbija serca pysznym śródziemnomorskim żarełkiem, doskonałym winem, spektakularną, dziką, prawie niczym nieskażoną przyrodą, fantastycznymi, lunarnymi krajobrazami Capo Testa, zapierającymi dech w piersiach jaskiniami, ULTRA panoramicznymi drogami dramatycznie zawieszonymi nad taflą wody, miejscami do złudzenia przypominającymi słynne kalifornijskie Big Sur, wijącymi się malowniczymi zakrętami (liczonymi najpierw w setkach, a po jakimś czasie w tysiącach!); dodajcie do tego tajemnicze, mające nawet i 3300 lat(!) nuragi (będące pierwowzorami średniowiecznych warowni), jeszcze bardziej tajemnicze grobowce olbrzymów, fenickie i rzymskie ruiny, urocze, senne miasteczka pachnące praniem rozwieszonym w wąskich uliczkach, parki narodowe, archipelagi wysp, saliny, kaniony i majestatyczne góry miejscami przywodzące na myśl obrazy z Avatara, unikalne białe osiołki, dzikie konie, różowe flamingi, muflony, rzadkie gatunki ptaków, egzotyczną, śródziemnomorską roślinność, wiecznie zielone zarośla (macchia), eukaliptusy, pistacje, tysiące palm, gaje oliwne, winnice i dominujący wszystkie inne zapach mirtu który jest... wszędzie. Dla mnie Sardynia to taki mały kontynent na który z przyjemnością wrócę kiedy tylko nadarzy się okazja. Polecam wszystkimi czterema łapami!

Mówię Sardynia, myślę: wszechobecny zapach mirtu i soli morskiej, miękki biały piasek, turkusowa woda, owoce morza na śniadanie obiad i kolacje, wycurviste drogi i takie emocje jakich nie dała mi nawet Sycylia... Z całą pewnością wielkie pozytywne zaskoczenie:) A pomyśleć, że jeszcze na kilka dni przed nagłą decyzją o wyjeździe nie dałabym za nią przysłowiowego złamanego grosza... Przeczytajcie o tym jak to zmieniłam zdanie...

Dzień 1

Rzym > Civitavecchia > Olbia > Golfo Aranci

To była szybka decyzja podjęta na fali powrotu z Indii, mieliśmy tylko 3 dni na spakowanie kufrów i obmyślenie zarysu trasy. Początkowy plan był ambitny, objechać wyspę po konturze, zatrzymując się tu i tam na 2/3 godziny, w rzeczywistości okazało się, że jest to wykonalne tylko pod warunkiem, że przystanki będą polegały na zrobieniu symbolicznej fotki na plaży i gnaniu z miejsca na miejsce byle dalej. Moim zdaniem tylko podróżując w ten sposób można Sardynię objechać w tydzień. My mieliśmy tydzień właśnie, a że oprócz dobrej zabawy miał to być również relaks, wiec w pewnym momencie zrozumieliśmy, że nie ma co cisnąć i na siłę 'zaliczać' miejsc a rozsądniej będzie po prostu kiedyś tutaj wrócić, bo ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu WARTO. Już sam fakt, że przewodnik 'Italia in Moto' podzielił Sardynię na trzy trasy dawał do myślenia. 3 tygodnie, tyle moim zdaniem potrzeba żeby Sardynię objechać i posmakować, żeby ją poznać i zrozumieć. Natomiast żeby się w niej zakochać wystarczy najwyraźniej tydzień:)

Prom z Civitavecchia odpłynął o 16.00 z godzinnym opóźnieniem, równo 5 godzin później byliśmy już w Olbii. Podróż komfortowa, mimo że kupione w ostatniej chwili bilety przewoźnika Moby kosztowały o wiele mniej niż konkurencji (koszt przeprawy 200 Euro, 2 osoby + motocykl w dwie strony). Kiedy tylko udało nam się wydostać ze statku pognaliśmy natychmiast na północ drogą SP16 do miejscowości Golfo Aranci, gdzie dotarliśmy ciemną nocą w hipnotyzującym zapachu mirtu o którym tyle czytałam przed wyjazdem. Tam, za poleceniem bloga www.viagiulia.pl, którego sympatyczna właścicielka Julia najwyraźniej wie co mówi;), w ostatniej chwili załapaliśmy się na przepyszną kolację w Trattoria La Capricciosa. Ja również mogę ją polecić. Jedzenie genialne, ceny jak na Sardynie niskie, dania lokalne, owoce morza w różnych konfiguracjach i pyszna pizza.

Jak to mamy w zwyczaju, noclegi rezerwujemy zwykle w ostatniej chwili przez aplikację booking.com na iPhone (licząc na promocje last minute), tak też było tym razem. Tak więc tuż przed północą wylądowaliśmy w B&B Casa Derosas w Golfo Aranci. Ciasnawo ale wszystko jak trzeba, do tego rano pyszne duże cappucino takie jak lubię i pyszna, orzeźwiająca herbata z mirtem. W sumie polecam ale zaznaczam, że bez szału. Koszt 50 Euro/pokój (tuż po wysokim sezonie).

Dzień 2

Golfo Aranci > Costa Smeralda (Spiaggia del Principe) > Palau > Park Narodowy Archipelagu Maddalena

Wcześnie rano wyruszamy z kopyta na Costa Smeralda (Szmaragdowe Wybrzeże), ponoć przereklamowane, pełne pozadzieranych nosów, gwiazd, gwiazdeczek i różnego buractwa... Powiedzmy sobie szczerze, jest w tym okruch prawdy (już dawno nie widziałam takiego nagromadzenia ludzi ze złotymi łańcuchami na szyi, dłubiących w nosie;) ale z drugiej strony trzeba przyznać, że linia brzegowa genialna a plaże niewątpliwie urocze, można więc przecierpieć;). Zatrzymujemy się na kilka godzin na jednej z najładniejszych plaż na Costa Smeralda (Spiaggia del Principe). Woda okazuje się przyjemnie ciepła i kryształowo czysta a piasek biały i miękki jak mąka. Powoli, powoli, odkrywając na naszej drodze kolejne zatoczki, plaże, klify i porośnięte śródziemnomorską roślinnością wzgórza, zaczynam rozumieć dlaczego włoski bard Fabrizio de André powiedział kiedyś: "La vita in Sardegna e forse la migliore che un uomo possa augurarsi: ventiquattromila chilometri di foreste, di campagne, di coste immerse in un mare miracoloso dovrebbero coincidere con quello che io consiglierei al buon Dio di regalarci come Paradiso." (Tłum. "Życie na Sardynii to być może najlepsze życie, jakiego człowiek może sobie życzyć - dwadzieścia cztery tysiące kilometrów lasów, wsi, wybrzeża zanurzonego w cudownym morzu. To wszystko składa się na coś, co ja poleciłbym Panu Bogu jako Raj, który mógłby nam podarować.")
Szerokim łukiem omijamy znane i uczęszczane przez vipów betonowe kurorty Porto Rotondo i Porto Cervo. Pomykając piękną, panoramiczną SP13 na północ, wczesnym popołudniem docieramy do Palau skąd przeprawiamy sie promem na wyspę La Maddalena należącą do Archipelagu La Maddalena. Natychmiast wyruszamy na rekonesans i w porywie zachwytu dwukrotnie przejeżdżamy super panoramiczną SP91 wijącą się czasem nad taflą wody a czasem wśród fantastycznych form skalnych, mijamy liczne plaże i zatoczki, zahaczamy o pobliską wyspę Caprera, w otoczeniu pieknej, dzikiej przyrody czujemy się jak psy zerwane ze smyczy:) Miejscami widoki odbierają mowę, zwłaszcza ten pobliskiej Korsyki oblanej ostatnimi promieniami zachodzącego słońca... Trwaj chwilo, jesteś piękna.

La Maddalena okazuje sie bardzo przyjemnym miasteczkiem, o wiele większym niż się spodziewaliśmy, sporo hoteli, restauracji, barów, genialna lodziarnia. Zatrzymaliśmy sie w Hotelu Il Gabbiano, płacąc tym razem trochę więcej niż przewidywał nasz dzienny budżet (75 Euro) ale uznaliśmy, że warto dla doskonałej pozycji (centrum, na cypelku, oblany z 3 stron wodą) i widoku z okna na morze i zachodzące za skałami słońce. Hotel, oprócz pięknego widoku, oferował raczej średnie warunki ale za to śniadanie jak na Italię było ogromne a cappucino przepyszne. Summa summarum, można więc polecić. Na kolację wybraliśmy przypadkową Trattoria da Bocchetta w centrum (Via Matteotti 11), ceny niższe niż do jakich jesteśmy przyzwyczajeni w Rzymie, kuchnia lokalna, ryby, owoce morza, pyszne vino della casa. I jeszcze jedno miejsce które warto w La Maddalena odwiedzić to Gelateria (lodziarnia) Il Ventaglio w okolicach portu, przedziwne połączenia smakowe w tym GENIALNE LODY MIRTOWE (absolutny must try!)
Cena przeprawy Palau - La Maddalena 20 Euro motocykl + 2 osoby w jedną stronę. Czas trwania około 15 minut.

Piaszczysto - skalista Spiaggia del Principe, Costa Smeralda
Spiaggia del Principe, po przeglądnieciu wszystkich plaż Costa Smeralda, wybralismy ją (nie wiem czy słusznie ale mam nadzieje, że tak) jako najładniejszą przedstawicielkę tej częsci wybrzeża...
Wyspa Caprera w Archipelagu La Maddalena, prawdziwa perła, dzika przyroda, malownicze plaże, zapach pinii, cykady i puste, kręte drogi (zaznaczam, że byliśmy tutaj tuż po sezonie)
Widok z malowniczej panoramicznej drogi SP91 na wyspie La Maddalena. W oddali, w świetle zachodzącego słońca majaczy zarys Korsyki... Trwaj chwilo, jesteś piękna!


Dzień 3

Park Narodowy Archipelagu Maddalena > Miasto La Maddalena > Wyspa Caprera > Santa Teresa Gallura > Przyladek Capo Testa > Costa Paradiso

Następnego dnia rano, mając w pamięci wczorajsze emocje związane z przejazdem SP91 wybieramy ją po raz kolejny żeby dotrzeć (trochę naokoło) na wyspę Caprera. Plan jest taki, żeby zobaczyć tamtejszą bajkową plażę Cala Coticcio, którą upatrzyliśmy sobie jeszcze przed wyjazdem jako jedną z najładniejszych. Niestety życie szybko weryfikuje nasze plany i pomijając już fakt, że szukamy jej wraz z kilkunastoma innymi osobami jeżdżącymi po wyspie we wszystkich możliwych kierunkach przez blisko 30 minut (uwaga na zwykle fatalne sardyńske oznakowania, lub jak w tym przypadku, ich brak!) to jeszcze na miejscu po jakimś czasie okazuje się, że lepiej wybrać się tam łodzią, bo pieszo to jakieś 2,5 goziny ostrego trekkingu (zapas wody, nakrycie głowy i buty trekkingowe absolutnie niezbędne). Oczywiście nikt nie wpadł na to, żeby poinformować o tym 'plażowiczów' więc wygląda na to, że masowo schodzą oni w dół kamienistą ścieżką w klapkach, tylko po to żeby jakieś pół godziny później w językiem do ziemi i klnąc jak stado szewców zawrócić na parking. Tak było i z nami ale lepiej spuśćmy na to zasłonę milczenia:) Tak więc Cala Coticcio nie wypaliła ale za to nazywa się, że wzbogaciliśmy nasz wyjazd krótkim, nieplanowanym trekkingiem;) W akcie desperacji znajdujemy pierwszą lepszą plażę na wyspie (która nota bene okazuje się bardzo ładna i pusta - Cala Garibaldi, na zdjęciu obok) i przez około 3 godziny oddajemy się kąpielom zarówno tym słonecznym jak i tym przyjemniejszym bo odbywającym się w krystalicznie czystej wodzie o kolorze nasyconego turkusu... Jest tak pięknie, pusto i ciepło, że aż po trzydziestu kilku latach życia nauczyłam się pływać!:) Cala Garibaldi i wyspa Caprera - zdecydowanie polecam!
Około 15-tej ruszamy w drogę, kierunek Santa Teresa Gallura. Ładnie ale bez szału (na zdjęciu obok), na plaży tłum więc jedziemy jeszcze dalej na półwysep Capo Testa (najdalej na północ wysunięty punkt wyspy) a tam czaka nas OGROMNE zaskoczenie! Fantastyczne formy skalne przybierające przedziwne kształty, bardzo plastyczne, "jak żywe", wręcz przyprawiały o dreszcze! Ku mojemu zdziwieniu odkrywam właśnie jedno z najpiękniejszych i najbardziej oryginalnych miejsc jakie w życiu widziałam! Uwielbiam tego typu klimaty, ogromne głazy o psychodelicznych kształtach, poczucie wyizolowania, przebywania "jakby na innej planecie" a wszystko to na tle morza i majaczących w oddali białych klifów Korsyki oświetlonych ostatnimi promieniami zachodzącego słońca... Dla mnie to była najpiękniejsza rzecz jaką na Sardynii widziałam i przeżyłam... Polecam wszystkimi czterema łapami!!!
Po zachodzie słońca (z wciąż opadniętą szczęką;) mkniemy w kierunku wybrzeża zwanego Costa Paradiso, gdzie booking.com sprzedał nam hotel z overbookingiem, całujemy klamkę i jedziemy do następnego, który okazuje się piękną, zamkniętą, nadmorską enklawą dla bogatych turystów, z resztą sami zobaczcie: Resort Gravina. Wprawdzie nie o taki hotel nam chodziło ale jest godzina 22 i nie marzymy o niczym innym jak o szybkiej kolacji, prysznicu i przyłożeniu głowy do poduszki. Całe szczęście w ostatniej chwili znajdujemy jedyną otwartą o tej porze pizzerię w okolicy. Da Comita, którą nota bene polecam jeżeli będziecie w okolicach, zwłaszcza ich genialną pizzę della casa. Mimo, że knajpa ma raczej kiepskie recenzje, nam bardzo ale to bardzo smakowało:). Do pokoju, który okazuje się być bardzo dużym apartamentem z salonem, kuchnią, basenem i całą resztą docieramy dopiero po północy. U drzwi wita nas pochrumkująca radośnie świnketta, zwana cinghialetto czyli małym dziczkiem;)
Nocleg w Gravina Resort 30 Euro + 20 Euro zmiana pościeli (początkowo myśleliśmy że to błąd taryfy, bo miejsce wyglądało na 5*)

Księżycowe krajobrazy Capo Testa






Dzień 4

Costa Paradiso > Isola Rossa > Castelsardo > Sassari > Stintino

Trochę to dłużej trwało żeby się obudzić po tak wyczerpującym dniu ale w końcu około 9.30 wyruszamy w dalszą podróż. Pierwszy przystanek to miasteczko Isola Rossa, gdzie oprócz pysznego śródziemnomorskiego śniadanka (mam na myśli oczywiście wielkie cappucino + 1000 croissant z Nutellą;) zażywamy kąpieli w wodzie o kolorze którego nie da sie opisać słowami, nawet nie będę próbować, zobaczcie sami na zdjęciu poniżej. Isola Rossa znaczy tyle co 'czerwona wyspa' i to prawdopodobnie ten właśnie kolor skał nadaje wodzie tak niesamowity odcień. Coś niesamowitego! Woda oczywiście krystalicznie czysta, ale wygląda na to że na Sardynii to norma. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Mimo, że przewodniki nie wspominają raczej o Isola Rossa, na śniadanko i poranną kąpiel jest idealna:) (uwaga na jeżowce, jest ich tutaj pełno!)
Po drodze do Stintino, które ma być naszym następnym przystankiem zahaczamy o CastelSardo, urocze miasteczko (jeżeli nie patrzeć na przedmieścia), położone na wzgórzu z pieknym widokiem na morze, zamkiem i uroczą miniaturową starówką. Dobre miejsce na lunch, widzieliśmy kilka bardzo sympatycznych lokali z których unosił się przyjemny zapach sardyńskiej kuchni. Castelsardo bardzo przypominał mi sycylijskie Erice, podobny klimat i zapierający dech w piersiach panoramiczny widok na morze. Warto wstąpić do mikroskopijnego baru z klimatem jak z filmu Amelie i z barmanką, która nota bene bardzo ją przypomina (Piazza del Belvedere) i stamtąd, popijając na przykład zimne frappe' zachwycać się niewątpliwymi urokami okolicy.
Szybki skok do Sassari, które mnie na przykład nie przypadło za bardzo do gustu, no może z wyjątkiem jednego momentu kiedy w jednej z wąskich uliczek pachnących świeżym praniem rozwieszonym nad głowami, poczułam się taaaaaka szczęśliwa, że JESTEM tu i teraz, wiecie o co chodzi, to dziwne uczucie kiedy wiesz, że jesteś we właściwym miejscu o właściwej porze... zaraz potem wróciłam na ziemię;)
Do Stintino docieramy przed zachodem słońca, bookujemy pokoik w położonym na całkowitym odludziu Cala Scoglietti (trzeba tutaj powiedzieć, że dzięki booking.com można czasem wylądować w najdziwniejszych miejscach... tego na przykład nigdy nie znaleźlibyśmy gdyby nie booking właśnie). Maleńki pokoik z panoramicznym widokiem na okolice, ABSOLUTNA cisza i wzgórza tonące w miękkich kolorach zachodzącego słońca... Gdyby nie głód to siedziałby człowiek i słuchał tej ciszy w nieskończoność...
Kolacja w genialnie położonej przy samej plaży restauracji L'Ancora Porticciolo którą niniejszym gorąco polecam, 10/10 za widok i 9/10 za kuchnie. Wygląda ekskluzywnie ale po raz kolejny okazało się, że ceny były niższe od tych do których przyzwyczaił nas Rzym. W takich wnętrzach i z takim widokiem za oknem, była to świetna okazja do spróbowania doskonałych sardyńskich win Cannonau. Można tylko polecić i rozmarzyć się, bo z perspektywy czasu widzę, że był to najbardziej romantyczny wieczór tej wyprawy:)

Isola Rossa (Czerwona Wyspa), skalista plaża i kolor wody trudny do opisania słowami...
Catelsardo (foto 1) i Sassari (pozostałe)

Dzień 5

Stintino > Park Narodowy Asinara > Stintino

Rankiem decydujemy, że zostajemy w Cala Scoglietti na jeszcze jedną noc, a to dlatego, że planujemy zobaczyć oprócz słynnej plaży La Pelosa, także Park Narodowy Asinara, a to wymaga kilku godzin na barce w pełnym słońcu tak więc przewidujemy (słusznie), że na koniec dnia będziemy padnięci jak dzikie osiołki. Wyruszamy więc na spotkanie słynnej La Pelosa, uważanej za jedną z najpiękniejszych plaż w Europie. Piękna to ona owszem jest ale prawdopodobnie w słoneczny zimowy dzień, w dzień letni natomiast (zaznaczam raz jeszcze - byliśmy tutaj tuż po wysokim sezonie) wygląda tak jak na filmiku poniżej... Boże broń znaleźć się jeszcze kiedyś w takim ścisku na plaży (ręczniki na siebie zachodziły, ludzie niemal chodzili sobie po głowach, a do naszego miejsca kiedy zaczęliśmy pakować manatki ustawiła się kolejka...) Starałam się nie zwracać uwagi na tłum ale po 3 godzinach miałam serdecznie dosyć, dodajmy że jestem z tych, którze nie lubią plażowania, smażenia się na słońcu, strojów kąpielowych etc ale w ramach małżeńskiego kompromisu czasem jestem skłonna się poświęcić;) Gdyby nie TŁUM to plaża rzeczywiście byłaby przepiękna, turkusowa woda, miękki jak mąka piasek, malownicza wieża i rysujące się w oddali kontury wysp Archipelagu Asinara. No właśnie, czas na nas, z pewną ulgą opuszczamy La Pelosa, robimy panoramiczne zdjęcie ze wzgórza, które znajduje się za jej plecami (stąd, moim zdaniem, widok jest najładniejszy) i udajemy się w stronę portu przy którym wczoraj jedliśmy kolację. Tam czeka na nas barka którą płyniemy na wyspę Asinara, gdzie zwiedzamy byłe więzienie o zaostrzonym rygorze 'Fornelli' (jedno z najlepiej strzeżonych) przeznaczone swego czasu dla członków mafii i terrorystów Czerwonych Brygad. W tych okolicach spotykamy dzikie konie i charakterystycznego dla wyspy białego osiołka (niestety tylko jednego i to z bardzo daleka). Wracamy na barkę, snorkeling, kilka kąpieli tu i tam (w przeciwieństwie do innych plaż tutaj woda niestety była chłodnawa tzn. żeby było jasne... ciut cieplejsza niż Bałtyk w połowie sierpnia;) Zahaczamy jeszcze o Isola Piana (Płaska Wyspa), na której od jakiegoś czasu mieszkają dziki, które przypłynęły z Asinary. Mam dosyć, od nadmiaru wody i słońca zaczynam tęsknić za górami i dolinami:)
Tym razem zobaczyliśmy Asinarę z wody, następnym razem planujemy zobaczyć ją z pokładu 4x4 gdyż jest to ponoć najlepszy sposób żeby zwiedzać ten ścisły rezerwat dzikiej przyrody, zafascynowała nas nie tylko bioróżnorodność ale i historia tego miejsca, opuszczone miasteczko, budynki wiezienne no i oczywiście piękne dzikie plaże. Po powrocie do Stintino nie wiemy jak się nazywamy ze zmęczenia, ale krótki odpoczynek w absolutnej ciszy naszego B&B sprawia, że wracamy do świata żywych. Kolacja w polecanej przez właścicielkę B&B restauracji Opera Viva, ach co to była za uczta!!! Jeżeli tylko będziecie w okolicy to jest to absolutny must see, a raczej must eat:) Niepozorna restauracyjka w bardzo niepozornym miejscu ale kuchnia tak wyborna że palce lizać, z resztą sami zobaczcie opinie na Trip Advisor... Jest właśnie tak - przepysznie! W ogóle mogę powiedzieć, że pokochałam sardyńską kuchnię na równi z tą sycylijską. Jak dla mnie idą łeb w łeb i o ile krajobrazowo Sardynię uważam za ładniejszą od Sycylii tak z punktu widzenia żarełka jest absolutny remis!:)

Panoramiczny widok na wyspy Parku Narodowego Asinara, XVII-wieczną wieżę la Pelosa i plażę o tej samej nazwie
Plaża La Pelosa, Stintino

Dzień 6

Stintino > Capo Caccia i Grotta di Nettuno > Alghero > Bosa > S'Archittu > Saline Cabras > San Giovanni Sinis > S'Archittu

Prawie w każdej podróży następuje w końcu ten moment kiedy pogoda się psuje... to był właśnie ten dzień. Budzimy się z chmurasami nad głową ale w doskonałych humorach:) Wcześnie rano pakujemy manatki i kontynuujemy naszą podróż na południe uciekając (przez pierwsze pół dnia skutecznie) przed deszczowymi chmurami. Pierwszą atrakcją na drodze jest znana chyba w całej Europie Grotta di Nettuno czyli Jaskinia Neptuna na półwyspie Capo Caccia. Schodzimy wykutymi w stromym klifie 656-ma schodkami (można też popłynąć łodzią z pobliskich portów), żeby zobaczyć jedną z najpiękniejszych jaskiń na świecie. Przechodząc w pobliżu 120-to metrowego słonego jeziora, pomiędzy nieprawdopodobnymi kształtami stalaktytów i stalagmitów po raz kolejny mamy wrażenie, że natura jest najdoskonalszym artystą, miejscami piękno tego miejsca wręcz odbiera mowę. Powłócząc szczekami przechodzimy kilkaset (z 4000!) udostępnionych metrów jaskini i po około 45 minutach oszołomieni wracamy do rzeczywistości, która szczerzy się do nas, odzianych w motocyklowe kombinezony, kolejnymi 656-ma schodkami (tym razem w górę) i powoduje że chwilowo odechciewa nam się i Sardynii i podróżowania w ogóle;) Na szczęście entuzjazm wraca jak tylko łapiemy oddech w barze na szczycie schodów. Jest dobrze, daliśmy radę! Mkniemy dalej na południe do 'hiszpańskiego' Alghero i tam właśnie dopada nas deszcz, ale 'always look on the bright side of life': na szczęście nie ulewa.
Algherofaktycznie bardzo ładne, szczególnie, że w mżawce raczej opustoszałe. Zajadamy sie naleśnikami z Nutellą i czym tylko można zamarzyć u MonnaLisy a następnie pelętamy się przez kilka godzin po opustoszałych uliczkach. Dalsza droga to ultra panoramiczna SP49 Alghero-Bosa polecana przez wszystkie przewodnikach. Faktycznie spektakularne widoki, często przywodzące na myśl słynną kalifornijską Big Sur a miejscami przypominające do złudzenia pagórkowate krajobrazy Swazilandu (to oczywiście po wjechaniu w chmurę, kiedy nie było widać morza;). Masy zakrętów, cząsto dramatycznie zawieszonych nad taflą wody, a każdy zakręt otwiera nowe widoki na szczególnie malowniczą i urozmaiconą w tej okolicy linię brzegową. Szkoda tylko, że te chmurasy:(((( Trzeba jednak powiedzieć, że z całą pewnością był to jeden z trzech najładniejszych kawałków trasy (z punktu widzenia motocyklisty).
Bosa, o której nie miałam zielonego pojęcia, okazała się niezwykłej urody miasteczkiem przypominającym położony na wzgórzu kolorowy domek dla lalek albo szopkę. Kolory, kolory i jeszcze raz kolory. MUSZĘ tam wrócić, najlepiej na nocleg bo wydaje mi się, że mogłaby stać się moim ulubionym sardyńskim miasteczkiem. Tym razem niestety byliśmy tylko przejazdem a do tego pogoda była pochmurna więc niestety nie widziałam jej w pełnej krasie a i tak zrobiła ogromne wrażenie.
Późnym popołudniem docieramy do S'Archittu, które było od samego początku naszym 'must see'. Piękna, opustoszała tego dnia plaża (chmurasy!) ze spektakularnym, 15-to metrowym naturalnym łukiem skalnym, wysepkami, wieżą i uroczymi zakątkami. Niestety pogoda była daleka od ideału, tak czy tak spacer opustoszałą ścieżką w stronę łuku miał w sobie dużo uroku. Tak nam się podoba, że decydujemy sie zostać w S'Archittu na noc. Znajdujemy w miasteczku składającym się z kilkudziesięciu domów jedyne dostępne B&B i na dwie godziny przed zapadnięciem zmroku postanawiamy zobaczyć jeszcze okoliczne saliny Cabras i przeżyć romantyczny zachód słońca na jakiejś opustoszałej plaży. Tym bardziej, że szanse na piękny zachód słońca wzrastają z minuty na minutę bo chmurasy rzedną i na niebie pojawia się coraz więcej fantazyjnie podświetlonych form. Saliny jak saliny, szału nie ma, trzeba przyznać że sycylijskie ładniejsze bo urozmaicone wiatrakami no ale może źle trafiliśmy. Za to zachód słonca w San Giovanni Sinis był spektakularny, z resztą sami zobaczcie... Wracamy do S'Archittu ciemną nocą, jemy przyzwoitą kolację w pizzerii o nazwie Altamarea z widokiem na morze którego nie widać;) i śpimy jak stado niedźwiedzi w S'Archittu B&B
Ale dużo się dzieje! Wydaje się, że to nie 6-sty ale 20-sty dzień podróży. Uwielbiam ten stan:)



Dzień 7

S'Archittu > Nurag Su Nuraxi (Barumini) > Arbatax

Mimo, że spiochem jestem potwornym pragnienie zobaczenia S'Archittu o wschodzie słońca okazało się silniejsze. Tak więc o 6.30 jestem już na ścieżce wiodącej na plażę. Spaceruję i chłonę nieziemską atmosferę tego wyjątkowego miejsca. Jestem zupełnie sama, tylko ja i natura. Łuk powoli zalewa plama ostrego słonecznego światła, skały zapalają się wyjątkowymi kolorami a głębokie cienie czynią cuda na porowatych, pełnych wypustek skałach, całość wygląda tak nieziemsko, że zdaje mi sie że spaceruję po księzycu! Trwaj chwilo, jesteś piękna! Po zakończonym 'spektaklu' i obowiązkowym cappucio na plaży, wracam do B&B gdzie czeka zdziwiony moją poranną nieobecnością wąż. Przy śniadaniu poznajemy sympatycznego właściciela B&B (flower power totalny:))) który zachwala nam przez pół godziny uroki swojego regionu których, jak się okazuje jest od groma, zwłaszcza fenickie ruiny Tharros, które zostawiamy sobie na następny raz, skoro i tak planujemy tutaj wrócić. OGROMNE jak na włoskie warunki cappucino z expresu, bogate śniadanie i przepiękny widok na plażę która jest na wyciągnięcie ręki sprawiają, że wybaczamy właścicielowi fakt, iż pokoik był na prawdę mikroskopijny, właściwie to prawie sie zaprzyjaźniamy:)
Pouczeni co i jak wyruszamy w trasę, która przewiduje na dzisiaj nie tylko słynny nurag Su Nuraxi ale i 'przecięcie' Sardynii na linii wschód - zachód, a oznacza to ponad 220 km bardzo krętymi drogami (w tym momencie nie mamy jeszcze pojęcia jak bardzo). Pierwsza część trasy S'archittu-Su Nuraxi upływa w przepięknej scenerii rolling hills (jak to się do cholery nazywa po polsku??) i fantastycznych cumulusów na niebie (uwielbiam takie klimaty!!!). Jest słonecznie, cieplutko, szeroko, jasno i miło. Potem jest Su Nuraxi, czyli najbardziej znany i największy zachowany nurag wraz z wioską. Absolutne must see, to tak jakby zobaczyć pierwowzór średniowiecznych warowni, tyle że powstały około 3000 tysięcy lat wcześniej... A potem jest już tylko gorzej...
Droga Barumini-wschodnie wybrzeże jest raczej dla ludzi o mocnych nerwach. Dość powiedzieć, że przy miejscowości Jerzu miałam łzy w oczach;) Droga tak kręta, że od pewnego momentu zakręty liczyliśmy już nie w setkach a w tysiącach, do tego wąsko, i niby pusto ale jak juz kogoś spotykaliśmy to była to albo ciężarówka wyładowana drewnem, albo autobus, albo traktor, lub co gorsze stado rozwścieczonych ścigaczy. Do tego zrobiło się zimno (znaczne wysokości), ciemno, deszczowo i często jechaliśmy w chmurze lub ponad nią. A łzy w oczach miałam kiedy nawigator postanowił umilić nam trasę i wysłał nas (w tych warunkach) 1,5 metrową dróżką o nachyleniu około 15' do miejscowości Jerzu której mam nadzieję nigdy więcej oglądać na oczy;) Wszystko dobre, co się dobrze kończy, zjeżdżamy z zachmurzonego Jerza;) i w przyjemnym ciepełku mkniemy w kierunku wybrzeża do miejscowości Arbatax, z której planujemy wyruszyć następnego dnia w rejs po plażach Parku Narodowego Gennargentu e del Golfo di Orsei.
Arbatax
okazuje się najbrzydszym miastem na świecie, oczywiście przesadzam ale z całą pewnością ładne nie jest. Biorąc pod uwagę brzydotę miasta znajdujemy przez booking.com prześliczny, klimatyczny i tani hotelik, żywcem wyrwany z filmu Frida, z tym że ręce opadają kiedy okazuje się w jakiej okolicy się znajduje Vecchio Mulino. Pomijając 30-to centymetrowe kałuże na dziurawej drodze, plątaninę wątpliwej urody ulic, i widok na obskurny szpital który zasłania wszystko, hotelik jest przecudowny. Absurdalne miejsce dla wyrwanego z meksyku hoteliku, chaos, brzydota, smród, bankomaty i restauracje które nie istnieją, do tego nawigator który zwariował i raz za razem wysyłał nas na kolacje w jakieś absurdalne, śmierdzące miejsca w okolicach portu, przypominające przedmieścia Cape Town a w końcu wstrętna kolacja w restauracji Star 2 (niejadalne Spaghetti ai ricci) na molo w Arbatax sprawiły, że znienawidziłam to miasto. Unikajcie jeżeli możecie.
Wracamy do 'Meksyku' i pomimo wcześniejszych problemów ze znalezieniem czegokolwiek (do jedzenia i w ogóle) miny mamy ucieszone od ucha do ucha bo jutro czeka nas piękny dzień na plażach Parku Narodowego Gennargentu, które uchodzą za najpiękniejsze na wyspie. A będzie to dla nas ostatni dzień prawdziwego lata...


Jeden z najlepiej zachowanych nuragów na Sardynii - Su Nuraxi. Składa się z masywnej nuragi (prawdopodobnie 20 metrowej) z przyległymi 4 mniejszymi wieżami dodatkowo otoczony jest murem zewnętrznym z siedmioma basztami. Dookoła znajdują się pozostałości zabudowań przylegającej wioski. Kompleks zbudowany prawdopodobnie pomiędzy XIII a VI wiekiem p.n.e.

Dzień 8

Arbatax > Park Narodowy Gennargentu e del Golfo di Orsei (Cala Goloritze, Cala Mariolu, Cala Luna, Cala Biriola, Porto Pedrosu, Cala Sisine) > Arbatax > Nuoro > Budoni

O poranku stawiamy się 'po cywilu' (kombinezony i reszta zostały w hotelu) na molo w Arbatax i wyruszamy łodzią na podbój Gennargentu NP. Jeżeli będziecie w okolicach koniecznie wybierzcie się w taki rejs, no chyba że preferujecie trekking to z tego co słyszałam jest tutaj spooooore pole do popisu. My z okazji ograniczeń czasowych zdecydowaliśmy się na rejs i była to świetna decyzja. Woda we wszystkich odcieniach turkusu, tudzież szmaragdu, wszystkie rodzaje podłoża: od miękkiego jak mąka, białego piasku (jak na Zanzibarze), przez 'piasek ryżowy', różnej wielkości białe kamyki, aż po skaliste scoglio... do tego ogromne białe głazy malowniczo zalegające na plażach, lekko muskane przyjemnie ciepłą wodą... Co tu dużo mówić - RAJ. Potęga natury w postaci kilkusetmetrowych skalnych ścian (często pionowych) + dzika, niczym nieskażona przyroda + jaskinie + BAJECZNE plaże = permanentny opad szczęki. To jest jedno z tych miejsc na świecie gdzie chciałoby sie zostać na zawsze żywiąc się własnoręcznie upolowanymi darami morza i mieszkając w szałasie;)
Plaża Cala Mariolu to faktycznie absolutny hit (głazy, jaskinia, kolor wody) a słynna Cala Goloritze (w przypadku naszego rejsu widzieliśmy ją tylko z wody) robi ogromne wrażenie i została komisyjnie wybrana najbardziej malowniczą plażą jaką KIEDYKOLWIEK, GDZIEKOLWIEK widzieliśmy:). Do tego szeroka Cala Luna i wiele, wiele innych. W przerwie pomiędzy nauką pływania a plażowaniem, które jednak, przyznaję, w pewnych okolicznościach przyrody może być przyjemne (tak to zwykle bywa, że punkt widzenia zależy od punktu leżenia;) robimy sobie degustację sardyńskich serów i owoców morza (wiem, dziwne miejsce na sery i jeszcze dziwniejsze połączenie ich z owocami morza, ale to ostatni dzień naszej wyprawy więc chcemy z niego wycisnąć ile tylko można:), w restauracyjce 'Su Naulagi' ukrytej w ogrodach plaży Cala Luna. Polecam bo i żarełko smaczne i ceny przystępne, wbrew temu czego się obawialiśmy w tak turystycznym miejscu...
Organizator Rejsu: Ogliastra, cena (bez lunchu) w okolicach 40 euro/osoba. Najlepiej wydane pieniądze:) Cały rejs trwał +/- 8 godzin.
Około 18-tej zawijamy do portu w Arbatax, szybka zmiana mundurków, po czym oszołomieni tym co widzieliśmy i przeżyliśmy tego dnia, lecimy ile fabryka dała w stronę Olbii, skąd następnego dnia rano odpływa nasz statek do codzienności. Początkowo super panoramiczna trasa pnie się wąskimi zakrętami w stronę widocznego tuż pod warstwą chmur Jerzu, którego miałam nadzieje nigdy więcej nie oglądać, szczęsliwie po jakimś czasie odbija a po kilkudziesięciu kilometrach dołącza do superstrady SS389, która od wysokości Nuoro przechodzi w dwupasmówkę na której można poszaleć.
Powoli zapada zmrok, jesteśmy na wysokości miasteczka Budoni, nie ma co jechać w ciemnościach więc odpalamy booking.com które wysyła nas (oczywiście po okazyjnej cenie 49 Euro, które jest naszym dziennym noclegowym budżetem, którego staramy się nie przekraczać) do przesympatycznego 'osiołkowego' hotelu Budoni Beach Resort. I to był najfajniejszy nocleg jaki mieliśmy na trasie (przypominam, że wszystko było dziełem przypadku;). Mój ulubiony shabby design, i te osiołki, które chodzą za mną do dzisiaj:) Jest już bardzo późno, recepcjonista doradza nam Ristorante Medeus z typowo sardyńskimi daniami i winami w centrum Budoni. Okazuje się ona strzałem w dziesiątkę i ostatnią kolację na sardyńskiej ziemi wspominamy jako genialną:) Przy doskonałym Cannonau omawiamy Sardynię i to jakim była dla nas zaskoczeniem. Robimy też coś co zdarza nam sie niezmiernie rzadko (nie lubimy wracać w miejsca które już widzieliśmy), planujemy na Sardynię wrócić i to jak najszybciej...


Park Narodowy Gennargentu e del Golfo di Orsei

Park Narodowy Gennargentu e del Golfo di Orsei

Park Narodowy Gennargentu e del Golfo di Orsei, Cala Goloritze

Park Narodowy Gennargentu e del Golfo di Orsei

Park Narodowy Gennargentu e del Golfo di Orsei, Cala Luna

Dzień 9

Budoni > Olbia > Civitavecchia > Rzym

Wszystko dobre co się dobrze kończy, wczesnym rankiem żegnamy śliczny osiołkowy pokoik i w promieniach wschodzącego właśnie słońca mkniemy w kierunku Olbii (jedną z nielicznych autostrad na Sardynii) skąd o 9 odpływa nasz prom do Civitavecchia. Droga biegnie na pewnej wysokości i tak się składa, że otwiera od czasu do czasu piękne widoki na morze, w tym ten, który szczególnie zapamiętałam: Saliny San Teodoro, które wypełnione blaskiem wschodzącego słońca wyglądały jakby były zbiornikami szczerego złota. Muszę tam wrócić pomyślałam. I mam nadzieje, że tak sie stanie! Viva Sardegna!

Teraz po powrocie muszę przyznać, że z totalnego sceptyka jakim byłam jeszcze kilkanaście dni temu raptem zmieniłam sie w wielkiego fana Sardynii... Ileż to razy, na przestrzeni lat, Wężu mówili pojedźmy, zobaczmy... ale ja zawsze byłam na nie bo to 'tylko morze i plaże', a że za wodą i smażeniem na plaży nie przepadam, więc nie brałam jej nigdy poważnie pod uwagę (do tego stopnia, że zamiast porządnego aparatu zabrałam ze sobą małego pstrykacza, dezycja której żałowałam każdego dnia). Błąd. Warto, bo to takie Karaiby, Kapadocja i Arizona w zasięgu ręki... A z tego co mi wiadomo można tutaj przylecieć z PL już za 120 pln jeżeli dobrze poszukać. Pomyślcie o tym;)

I na koniec moje subiektywne TOP 5:)
1. Przylądek Capo Testa
2. Park Nardowy Gennargentu e del Golfo di Orsei (szczególnie Cala Mariolu)
3. Park Narodowy Archipelagu Maddalena (szczególnie Wyspa Caprera i panoramiczna droga SP91)
4. Park Narodowy Asinara
5. Bosa

 
Last update: 18.09.2013
© 2013 Joanna Sikora. All Rights Reserved.

:: Copyright information ::